środa, 17 września 2014

Sen trzeci.

Piekące z niewyspania oczy. Pulsujący ból głowy, paraliżujący całe ciało. Wyschnięte gardło, ślinianki z trudem tworzące zalążki płynu. Zdecydowanie potrzebowałam wody. Najlepiej litra. Albo i trzech. Obolała poczłapałam do kuchni, gdzie przyssawszy się do zbawiennej butelki, mogłam skontaktować, która godzina. Łypiąc jednym przesiąkniętym do bólu źrenicy, okiem, z przerażeniem stwierdziłam że już grubo po 11. A ja nigdy nie śpię do 11. Popiskujący w okolicach drzwi Jazzmen dość jednoznacznie dawał do zrozumienia, że musi wyjść się przewietrzyć. Biedne zwierzę, cierpiące przez swoją nieodpowiedzialną właścicielkę! Wyrzucając sobie od najgorszych, ucałowałam ukochany psi łeb, składając obietnicę że musi poczekać jeszcze tylko 5 minut. Wskoczyłam pod zimny prysznic, który miał na celu otrzeźwić moje skacowane ciało. Zmywając zaschnięte resztki makijażu, plułam sobie w brodę, że znów zapomniałam o kremie przeciwzmarszczkowym na noc. Nie zatrzymam procesu starzenia, ale mogę go spowolnić, prawda?

Już w wygodnym dresie, ciemnych okularach na oczach chroniących przed jasnymi promieniami i w bejsbolówce wciśniętej na tłuste włosy, które musiały poczekać na swoją kolej w hierarchii, wybiegłam z uszczęśliwionym psem w to niedzielne przedpołudnie. Oszalały z radości przynosił z zapałem latające frisby, zachęcając mnie swoim mokrym nosem do zabawy. Jego zazwyczaj oddana pani, dziś była nieobecna, co czworonóg dość łatwo zauważył i zrezygnowany oddalił się, szukając towarzystwa wśród innych psów.

A przecież miałam o czym rozmyślać. Choćby o wysokim mężczyźnie, który jak duch pojawił się wczorajszej nocy na ulicy, odprowadzając mnie do domu i pierwszy raz od dawna, wywołując uśmiech na twarzy. Tylko czy jego osoba nie była przypadkiem wytworem mojego zaślepionego alkoholem mózgu?
Zaniepokojona brakiem jasnego łba w pobliżu, rozglądałam się na boki. Uporczywe wołanie:
- Jazzmen, Jazzmen, piesku!- nie przynosiło efektu. Lablador rozpłynął się w powietrzu. Dopiero wytężając pogorszony dzisiejszego dnia wzrok, dostrzegłam ukochane futro w odcieniu biszkoptu. Pobiegłam w tamtym kierunku, a serce dudniło mi niemal w uszach.
- Cześć.
- Cześć.
- Twój pies nazywa się Jazzmen?- zaśmiał się, gładząc wspomnianego po łbie, co ten przyjmował z ukontentowaniem. Jego lśniącym grzbietem zajmował się natomiast uroczy, jasnowłosy chłopczyk, nie zwracając na nic innego uwagi.
- To takie śmieszne imię?- uśmiechnęłam się, a z serca spadł mi ogromny głaz. Ostatnio tyle się nasłyszałam o porwaniach rasowych psów dla okupu…
- Niecodzienne- mruknął, unosząc w zastanowieniu brwi. Dopiero teraz zobaczyłam jego świetliste, wielkie niebieskie oczy. Ale nie były wesołe, wręcz przeciwnie. Przepełnione bólem. I samotnością. Odwróciłam szybko wzrok, by nie mógł dojrzeć w moich tego samego. Głupia. Przecież masz okulary na nosie.
- Tatku mi się podoba, nie gadaj głupot- zestrofował ojca chłopczyk, podnosząc pierwszy raz głowę znad mojego psa. Kopia swojego ojca.
- Widzisz, skoro Oliwier tak sądzi, nie mogę się nie zgodzić- uśmiechnął się mężczyzna, przyglądając się ciekawie mojemu strojowi.

*

Miała na sobie szary dres, bluzę Nike i bejsbolówkę.
- Chicago Bulls?- spytałem zaciekawiony, bo nie wyglądała mi na typowego kibica.
- Dostałam od siostrzenicy- wzruszyła ramionami, tak naturalnie i normalnie, że w zastanowieniu potarłem brodę.
- Jak się czujesz?- zagadnąłem, by jakoś prowadzić tą dziwną rozmowę w samo południe.
- A jak mam się czuć?- uniosła kąciki ust, ale nie mogłem zobaczyć jej oczu, zasłoniętych z wiadomego powodu okularami. Stąd moja ocena co do szczerości tego uśmiechu mogła pozostać tylko osobistą interpretacją.
- Pytałem z grzeczności.
- Właściwie, dlaczego? Przecież nawet się nie znamy- urwała, patrząc na swoje buty. Nieśmiała? Zawstydzona?
- Jestem Michał.
- Cecylia.
Jej dłoń była w dotyku szorstka i delikatna zarazem. Paznokcie krótkie, obcięte przy samej skórze, niepomalowane. Uścisk mocny i krótki. Albo jest ignorantką w kwestii mody, albo ma taką pracę.
- Niecodzienne imię- próbowałem rozpaczliwie kontynuować rozmowę, zdając sobie sprawę że narażam się na śmieszność.
- Cecylia i Jezzman. Same niecodzienne imiona- zaśmiała się, ale bez złośliwości. Nie znałem tej kobiety. Nie wiedziałem kim jest, co robi  życiu. Ale wiedziałem jedno- zaintrygowała mnie.
- A wie pani że my też kupmy psa?- zwrócił się do Kasztanowej Oliwier. Poufale chwycił ją za rękę i gadał rozemocjonowany dalej- ja bym chciał Huskiego, ale tatuś mówi że za duży.
Cecylia spojrzała na mnie z uśmiechem i otworzyła swoje idealnie wykrojone usta chcąc coś powiedzieć, ale Mały ją uprzedził.
- Może pani przekona tatusia? O, albo pojedziemy z panią do sklepu!- zaczerwienił się, szczęśliwy ze swojego pomysłu.
- Bardzo bym chciała, ale chyba nie mam czasu. Pracuję.
- Dzisiaj też?- spytał z żalem.
- Nie, dzisiaj nie- zaśmiała się- ale dziś jest niedziela, a w niedzielę chyba się nie chodzi do sklepu, prawda?- spytała bardziej mnie niż małego.
- Już byliśmy w kościele- stwierdził Oli z miną szarlatana i pokazał na swoje odświętne ubranko. Rzeczywiście. Dopiero teraz zmieszała się, dostrzegając moją białą koszulę pod rozpiętą kurtką.
- Oli, daj już spokój. Dziś wszystko jest zamknięte, pojedziemy w tygodniu- przerwałem ten nikczemny terror mojego synka, biorąc go za rękę i odciągając od Cecil.
- Miło było cię spotkać, Michał- uśmiechnęła się do mnie, a potem do małego- i ciebie, Oliwierze.
- Do widzenia- szepnąłem. I długo jeszcze odwracałem się za siebie, patrząc jak znika za drzewami parku.
- Tato, bo dostaniesz kręczu szyi jak się będziesz tak odwracał- zachichotał Oli złośliwie, wciąż zły, że przerwałem mu randkę z Cecylią i jej labradorem.
- Synu, czego oni cię uczą w tej szkole…- jęknąłem załamany.
- To nie w szkole, tatku. W Internetach przeczytałem- wypiął dumnie pierś i zaśmiał się perliście.

~*~
Jestem wraz z trójeczką, która nieustannie wywołuje uśmiech na mojej twarzy :) 
Kochane Moje, to chyba totalnie bez sensu, widzę że Winiar nie spotkał się z dość ciepłym przyjęciem. Zobaczymy co przyniesie następny rozdział, ale nie widzę sensu dalszej publikacji. Pożyjemy, zobaczymy, ale bić głową w mur nie zamierzam. 
Jutro walka na śmierć i życie z odwiecznym rywalem! (Swoją drogą nieźle zbiegły się nam w czasie te wszystkie rocznice...) Spirik, musisz trochę ochłonąć bo inaczej nie będzie więcej bromansu!

Trzymajcie się ciepło, S. :*

O mnie

Moje zdjęcie
"Gdzieś to czytałam, albo mi się śniło- chmiel na bezsenność, a sen- na bezmiłość"