Piekące z niewyspania oczy. Pulsujący ból głowy,
paraliżujący całe ciało. Wyschnięte gardło, ślinianki z trudem tworzące zalążki
płynu. Zdecydowanie potrzebowałam wody. Najlepiej litra. Albo i trzech. Obolała
poczłapałam do kuchni, gdzie przyssawszy się do zbawiennej butelki, mogłam
skontaktować, która godzina. Łypiąc jednym przesiąkniętym do bólu źrenicy,
okiem, z przerażeniem stwierdziłam że już grubo po 11. A ja nigdy nie śpię do
11. Popiskujący w okolicach drzwi Jazzmen dość jednoznacznie dawał do
zrozumienia, że musi wyjść się przewietrzyć. Biedne zwierzę, cierpiące przez
swoją nieodpowiedzialną właścicielkę! Wyrzucając sobie od najgorszych,
ucałowałam ukochany psi łeb, składając obietnicę że musi poczekać jeszcze tylko
5 minut. Wskoczyłam pod zimny prysznic, który miał na celu otrzeźwić moje
skacowane ciało. Zmywając zaschnięte resztki makijażu, plułam sobie w brodę, że
znów zapomniałam o kremie przeciwzmarszczkowym na noc. Nie zatrzymam procesu
starzenia, ale mogę go spowolnić, prawda?
Już w wygodnym dresie, ciemnych okularach na oczach
chroniących przed jasnymi promieniami i w bejsbolówce wciśniętej na tłuste
włosy, które musiały poczekać na swoją kolej w hierarchii, wybiegłam z
uszczęśliwionym psem w to niedzielne przedpołudnie. Oszalały z radości
przynosił z zapałem latające frisby, zachęcając mnie swoim mokrym nosem do
zabawy. Jego zazwyczaj oddana pani, dziś była nieobecna, co czworonóg dość
łatwo zauważył i zrezygnowany oddalił się, szukając towarzystwa wśród innych
psów.
A przecież miałam o czym rozmyślać. Choćby o wysokim
mężczyźnie, który jak duch pojawił się wczorajszej nocy na ulicy, odprowadzając
mnie do domu i pierwszy raz od dawna, wywołując uśmiech na twarzy. Tylko czy
jego osoba nie była przypadkiem wytworem mojego zaślepionego alkoholem mózgu?
Zaniepokojona brakiem jasnego łba w pobliżu, rozglądałam się
na boki. Uporczywe wołanie:
- Jazzmen, Jazzmen, piesku!- nie przynosiło efektu. Lablador
rozpłynął się w powietrzu. Dopiero wytężając pogorszony dzisiejszego dnia
wzrok, dostrzegłam ukochane futro w odcieniu biszkoptu. Pobiegłam w tamtym
kierunku, a serce dudniło mi niemal w uszach.
- Cześć.
- Cześć.
- Twój pies nazywa się Jazzmen?- zaśmiał się, gładząc wspomnianego
po łbie, co ten przyjmował z ukontentowaniem. Jego lśniącym grzbietem zajmował
się natomiast uroczy, jasnowłosy chłopczyk, nie zwracając na nic innego uwagi.
- To takie śmieszne imię?- uśmiechnęłam się, a z serca spadł
mi ogromny głaz. Ostatnio tyle się nasłyszałam o porwaniach rasowych psów dla
okupu…
- Niecodzienne- mruknął, unosząc w zastanowieniu brwi.
Dopiero teraz zobaczyłam jego świetliste, wielkie niebieskie oczy. Ale nie były
wesołe, wręcz przeciwnie. Przepełnione bólem. I samotnością. Odwróciłam szybko
wzrok, by nie mógł dojrzeć w moich tego samego. Głupia. Przecież masz okulary
na nosie.
- Tatku mi się podoba, nie gadaj głupot- zestrofował ojca
chłopczyk, podnosząc pierwszy raz głowę znad mojego psa. Kopia swojego ojca.
- Widzisz, skoro Oliwier tak sądzi, nie mogę się nie
zgodzić- uśmiechnął się mężczyzna, przyglądając się ciekawie mojemu strojowi.
*
Miała na sobie szary dres, bluzę Nike i bejsbolówkę.
- Chicago Bulls?- spytałem zaciekawiony, bo nie wyglądała mi
na typowego kibica.
- Dostałam od siostrzenicy- wzruszyła ramionami, tak
naturalnie i normalnie, że w zastanowieniu potarłem brodę.
- Jak się czujesz?- zagadnąłem, by jakoś prowadzić tą dziwną
rozmowę w samo południe.
- A jak mam się czuć?- uniosła kąciki ust, ale nie mogłem
zobaczyć jej oczu, zasłoniętych z wiadomego powodu okularami. Stąd moja ocena
co do szczerości tego uśmiechu mogła pozostać tylko osobistą interpretacją.
- Pytałem z grzeczności.
- Właściwie, dlaczego? Przecież nawet się nie znamy- urwała,
patrząc na swoje buty. Nieśmiała? Zawstydzona?
- Jestem Michał.
- Cecylia.
Jej dłoń była w dotyku szorstka i delikatna zarazem.
Paznokcie krótkie, obcięte przy samej skórze, niepomalowane. Uścisk mocny i
krótki. Albo jest ignorantką w kwestii mody, albo ma taką pracę.
- Niecodzienne imię- próbowałem rozpaczliwie kontynuować
rozmowę, zdając sobie sprawę że narażam się na śmieszność.
- Cecylia i Jezzman. Same niecodzienne imiona- zaśmiała się,
ale bez złośliwości. Nie znałem tej kobiety. Nie wiedziałem kim jest, co
robi życiu. Ale wiedziałem jedno-
zaintrygowała mnie.
- A wie pani że my też kupmy psa?- zwrócił się do
Kasztanowej Oliwier. Poufale chwycił ją za rękę i gadał rozemocjonowany dalej-
ja bym chciał Huskiego, ale tatuś mówi że za duży.
Cecylia spojrzała na mnie z uśmiechem i otworzyła swoje
idealnie wykrojone usta chcąc coś powiedzieć, ale Mały ją uprzedził.
- Może pani przekona tatusia? O, albo pojedziemy z panią do
sklepu!- zaczerwienił się, szczęśliwy ze swojego pomysłu.
- Bardzo bym chciała, ale chyba nie mam czasu. Pracuję.
- Dzisiaj też?- spytał z żalem.
- Nie, dzisiaj nie- zaśmiała się- ale dziś jest niedziela, a
w niedzielę chyba się nie chodzi do sklepu, prawda?- spytała bardziej mnie niż małego.
- Już byliśmy w kościele- stwierdził Oli z miną szarlatana i
pokazał na swoje odświętne ubranko. Rzeczywiście. Dopiero teraz zmieszała się,
dostrzegając moją białą koszulę pod rozpiętą kurtką.
- Oli, daj już spokój. Dziś wszystko jest zamknięte,
pojedziemy w tygodniu- przerwałem ten nikczemny terror mojego synka, biorąc go
za rękę i odciągając od Cecil.
- Miło było cię spotkać, Michał- uśmiechnęła się do mnie, a
potem do małego- i ciebie, Oliwierze.
- Do widzenia- szepnąłem. I długo jeszcze odwracałem się za
siebie, patrząc jak znika za drzewami parku.
- Tato, bo dostaniesz kręczu szyi jak się będziesz tak
odwracał- zachichotał Oli złośliwie, wciąż zły, że przerwałem mu randkę z
Cecylią i jej labradorem.
- Synu, czego oni cię uczą w tej szkole…- jęknąłem załamany.
- To nie w szkole, tatku. W Internetach przeczytałem- wypiął
dumnie pierś i zaśmiał się perliście.
~*~
Jestem wraz z trójeczką, która nieustannie wywołuje uśmiech na mojej twarzy :)
Kochane Moje, to chyba totalnie bez sensu, widzę że Winiar nie spotkał się z dość ciepłym przyjęciem. Zobaczymy co przyniesie następny rozdział, ale nie widzę sensu dalszej publikacji. Pożyjemy, zobaczymy, ale bić głową w mur nie zamierzam.
Jutro walka na śmierć i życie z odwiecznym rywalem! (Swoją drogą nieźle zbiegły się nam w czasie te wszystkie rocznice...) Spirik, musisz trochę ochłonąć bo inaczej nie będzie więcej bromansu!
Trzymajcie się ciepło, S. :*